10.9.10

blog znajomego #2/ Speak english or die.

cd./ autorstwa Jarka

Speak english or die.
Nie masz pojęcia, jak to jest.
Siedzisz w sekcji barowej, od reszty gości oddziela cię szyba. Pijesz piwo za piwem i jak małpy w zoo oglądasz klientów. Jedzą, popijają, plują. Dotykają się lekko pod stołami, zakochani, siedzą mocno oparci o swoje siedzenia, pokłóceni, opierają się o stół i skłaniają twarze ku sobie, znajomi. Zoo. A może to ty jesteś obiektem do oglądania? To koło ciebie jest naklejka "No smoking" i nie wolno ci dawać jedzenia, małpo. Jak największy biedak, możesz pić tylko alkohol, bo tylko na to cię stać i pijesz piwo, bo jest kaloryczne, prawie tak jak chimichanga albo jakiś wrap.
Doznajesz syndromu Stendahla, czujesz się jakbyś odkrył Amerykę, Nowy Świat. A tylko siedzisz i żłopiesz piwo. Kiedy skapnie ci na książkę, nie rozmazuje tuszu, to zasługa faktury papieru. Kiedy skapnie ci na notatki, również nic się nie dzieje - tym razem to zasługa wypełnienia długopisu. Pracuj dalej.
Na całym świecie, każdy naród ma swój własny język. Każdy naród zna też przynajmniej podstawy innego języka, najczęściej angielskiego, aby móc porozumiewać się z przypadkowymi ludźmi, którzy na kilkadziesiąt procent, po angielsku będą mówić. Kiedy jednak trzeba sobie przekląć, kiedy trzeba się pożalić, wystarczy wrócić do swojej pierwotnej mowy, zamknąć się w prywatnej bańce słów i myśli. I uświadomić sobie, jak biedni są ci, którzy znają tylko jeden język rozumiany przez wszystkich. Którzy w prywatności zamknąć się nie mogą, bo ich język jest wszechobecny. Najgorsza rzecz na świecie. To nie jest nawet język przemijający, który warto znać, bo zna się go jako jedna z ostatnich osób na świecie. Nie. To jest język znany każdemu i jedynie Czesi w kuchni zrozumieją jak klniesz pod nosem czystą polszczyzną. Problem w tym, że jeśli klną obywatele Republiki Czech - ty ich nie rozumiesz. Ktoś tu jest bardziej inteligentny.
Przemijanie na pewno również dobijało Guntera Von Hagensa i innych zajmujących się plastynacją artystów - naukowców. Nie wiem, czy Mole, bohater o którym pisze Olga Tokarczuk (nie dając za wygraną i popełniając nader często grafomanię) jest postacią prawdziwą. Wszyscy jednak mieli tę samą manię - zatrzymać ciało, puścić duszę dalej. Tworzenie preparatów, substancji wstrzymujących było sensem ich życia.
Ja jestem lepszy.
Bez żadnych preparatów potrafiłem oderwać kawałek serca i wsadzić je komuś innemu w dłoń. Nienaruszone, te samo, z tą samą krwią, która wciąż płynie w moim krwioobiegu. Płynie też w jej żyłach.
Kawałek serca podany do innej dłoni. Na zawsze.


Być to pisać. Boże, pozwól mi robić to przez całe moje życie i nie oddawaj mi tego kawałka szczerze zachowanego serca.
Możecie zacząć mi zazdrościć.

1 komentarz:

  1. DID YOU KNOW?

    True story: Wspomniany Von Hagens przegrał wojnę z moherami na mojej rodzimej wichurze i nie będę miał fabryki plastikowych słoni / koni / .. / i ludzi pod oknem!

    OdpowiedzUsuń